Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 124.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miennych dni wspaniałego jutra. Zarzuciła ramiona na szyję Daina i przycisnęła wargi do jego ust w długim, palącym pocałunku. Zamknął oczy, zdumiony i przerażony burzą, jaką w nim rozpętało to dziwne, nieznane mu dotknięcie. Czółno Niny wypłynęło już dawno na środek rzeki, a on trwał wciąż jeszcze bez ruchu, nie śmiejąc otworzyć oczu aby nie spłoszyć uczucia upajającej rozkoszy, której zaznał pierwszy raz w życiu. Teraz pragnął już tylko nieśmiertelności by stanąć narówni z bogami, a istota, która rozwarła przed nim wrota raju, musi być jego na wieki.
Gdy otworzył oczy, ujrzał przez arkadę z pnączy dziób brygu płynącego wolno z prądem wdół rzeki. Uprzytomnił sobie że trzeba już wrócić na pokład, a jednak nie mógł oderwać się od miejsca, gdzie uczuł czem jest szczęście. — „Jeszcze czas — niech sobie płyną“ — szepnął cicho i zamknął oczy pod purpurowym deszczem wonnych płatków, usiłując przeżyć raz jeszcze chwilę pożegnania z całą jej rozkoszą i całym jej lękiem.
Zdążył jednak widocznie dopędzić swoją załogę i pochłonęły go snać ważne sprawy, gdyż Almayer oczekiwał napróżno rychłego powrotu przyjaciela. Jakże często spoglądał wdół rzeki, wyglądając niecierpliwie pojawienia się brygu! Lecz pustka panowała na wodach Pantai, tylko wdali mignęło niekiedy czółno rybackie. Natomiast od strony lądu nadpłynęły czarne chmury i spadły ciężkie ulewy, zwiastujące nadejście pory deszczów, burz i powodzi, w czasie których rzeka była prawie niedostępna dla czółen malajskich.
Almayer wałęsał się wzdłuż rozmiękłego wybrzeża między swemi domami. Przyglądał się niespokojnie rzece która wzdymała się coraz bardziej, podpełzając

80