Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 118.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatrzasnęła gwałtownie wieko i nie podnosząc się z ziemi spojrzała na Ninę, która stała przy niej z bladym uśmiechem na sennej twarzy.
— Widziałaś! — prawda, że widziałaś! — krzyknęła ostrym głosem. — To wszystko moje. Za ciebie to dostałam. Jeszcze nie dosyć! Będzie musiał dać więcej nim zabierze cię na tę południową wyspę, gdzie jego ojciec jest królem. Czy mnie słyszysz? Jesteś więcej warta, wnuko radżów! — więcej! więcej!
Z werandy ozwał się zaspany głos Almayera, nakazujący milczenie. Pani Almayer zdmuchnęła światło i wpełzła na czworakach do swego kąta. Nina wyciągnęła się na stosie mat z rękami splecionemi pod głową; przez otwór w ścianie zastępujący okno patrzyła w gwiazdy mrugające na czarnem niebie i czekała chwili, gdy trzeba będzie udać się na umówione miejsce. Ciche szczęście przepełniało ją na myśl o tem spotkaniu w głębi puszczy, zdala od ludzkich oczu i siedzib. Dusza jej zapadała znowu w dzikość, której nie zdołało wytępić zetknięcie z cywilizacją, oddziałującą na nią ongi za pośrednictwem pani Vinck. Uczucie dumy i zarazem lekkiego pomieszania ogarnęło ją na myśl o wysokiej cenie, jakiej zażądała za nią doświadczona matka, lecz uspokoiło ją wspomnienie wymownych spojrzeń i słów Daina. Przymknęła oczy, przejęta słodkim dreszczem w przeczuciu oczekiwanego spotkania.
Bywają okoliczności, w których i dziki, i tak zwany cywilizowany człowiek doznają jednakowych uczuć. Można przypuścić, że Dain Marula nie był zbytnio oczarowany przyszłą teściową i że nie pochwalał zachłanności tej zacnej kobiety na błyszczące guldeny. Lecz owego ranka — kiedy Babalaczi odłożył na bok troski państwowe i oddał się badaniu sieci zastawio-