Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 110.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

białego, mogłyby znaleźć niepożądane ujście w nagłem kopnięciu. Ulubionem jego schroniskiem była kuchenna szopa, gdzie stał się codziennym gościem. Przysiadał na piętach obok krzątających się kobiet i trwał tak godziny całe z głową wspartą o kolana oplecione chudemi ramionami; samotne jego oko błądziło niespokojnie na wszystkie strony, uzupełniając ten żywy wizerunek czujnej brzydoty. Almayer chciał nieraz poskarżyć się Lakambie na natręctwo jego premjera, lecz Dain mu to odradził.
— Nie możemy zamienić dwóch słów, aby ten nie słyszał! — narzekał Almayer.
— A więc przyjdź, tuanie, na pokład brygu, tam porozmawiamy swobodnie — odparł Dain ze spokojnym uśmiechem. — To nic nie szkodzi że się ten człowiek tu wałęsa; Lakamba myśli że wie o wszystkiem. A może sułtan podejrzewa mnie o chęć ucieczki? Pozwól tuanie, niech jednooki krokodyl wygrzewa się w twoim kampongu.
Almayer przyzwolił ale niechętnie. Mrucząc niewyraźne groźby spoglądał z pod oka na wiekowego statystę, który przesiadywał ze spokojnym uporem przy rodzinnym kotle z ryżem.