Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 103.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedzi miękki, spokojny głos o równem brzmieniu, właściwem wysoko urodzonym Malajom:
— Któżby wątpił o słowach białego tuana? Ale mężczyzna szuka przyjaciół tam gdzie serce mu każe. Czyż to nie jest także prawdą? Przyszedłem o późnej godzinie, bo mam do powiedzenia coś czego rad wysłuchasz, tuanie. Jutro udam się do sułtana; każdy handlarz pragnie przyjaźni wielkich mężów. Wrócę tutaj aby rzec poważne słowa, jeśli taką jest twoja wola. Nie pójdę do Arabów. Ich łgarstwa są bardzo wielkie. I czemże oni są? Chelakka!
Głos Almayera zabrzmiał teraz nieco uprzejmiej.
— Jak sobie życzysz, tuanie. Mogę wysłuchać cię jutro o każdej porze, jeśli masz mi coś do powiedzenia. Ale po rozmowie z Lakambą nie zechcesz tu wracać, Inchi Dainie. Zobaczysz. Tylko pamiętaj: ja z Lakambą nie chcę mieć nic do czynienia. Możesz mu to powiedzieć. Właściwie — cóż ty i ja mamy z sobą wspólnego?
— Teraz już znam cię, tuanie! Porozumiemy się jutro. Mówię trochę po angielsku, więc będziemy mogli swobodnie rozmawiać, nikt nas nie zrozumie. A przytem —
Urwał nagle, pytając ze zdziwieniem:
— Co to za hałas, tuanie?
Almayer słyszał także wzrastający hałas i szarpaninę z tamtej strony firanki. Ciekawość Niny brała widać górę nad przesadnemi pojęciami pani Almayer o kwestjach tyczących się przyzwoitości. Słychać było wyraźnie ciężkie oddechy a firanka wstrząsała się chwilami. Walka była głównie fizyczna, choć pani Almayer nie szczędziła i gniewnych napomnień, odznaczających się jak zwykle brakiem wszelkiego logi-