Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 097.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

talnie Almayer w nagłym przypływie gniewu i spojrzał badawczo na dziewczę, jakby się spodziewał jakiegoś przejawu jej uczuć. Lecz Nina trwała w pozornym spokoju, patrząc wciąż sennie w czarną noc na dworze.
Nastąpiło krótkie milczenie.
— Bądź ostrożną, Nino, gdy jeździsz sama łódką po zatokach, — dodał Almayer, wstając z krzesła. — To popędliwy łotr, ten Reszyd i Bóg wie co mogłoby mu strzelić do głowy. Czy mnie słyszysz?
Nina stała już przy wejściu, ująwszy firankę zawieszoną w drzwiach. Zwróciła się ku ojcu, odrzucając w tył nagłym ruchem ciężkie swoje warkocze.
— Myślisz żeby się odważył? — spytała szybko i odwróciwszy się znów ku drzwiom, dodało ciszej — Nie, nie odważyłby się. Wszyscy Arabowie to tchórze.
Almayer popatrzył na nią ze zdziwieniem. Nie położył się spać w hamaku. Jął chodzić z roztargnieniem po werandzie, przystając w zamyśleniu u balustrady. Lampa wypaliła się i zgasła. Pierwsza smuga świtu zajaśniała nad lasami; wilgotne powietrze przejęło go dreszczem. „Nic nie rozumiem“ — mruknął, układając się ociężale do snu. „Do licha z temi babami! Słowo daję, wyglądało mi na to że dziewczyna chce być porwana!“
Poczuł że nieokreślony jakiś lęk wkrada mu się do serca i dreszcz wstrząsnął nim znowu.