Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 096.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tycznego załagodzenia sprawy. Zapanowawszy nad sobą, przemówił grzecznie i chłodno; zaznaczył, że dziewczyna jest jeszcze bardzo młoda i że miłuje ją jak źrenicę oka. Tuan Reszyd, będąc prawowiernym i hadżim, nie chciałby mieć zapewne niewiernej żony w haremie. Sceptyczny uśmiech Abdulli, wywołany tą uwagą, zamknął usta Almayerowi. Za mało dowierzał sobie aby ciągnąć dalej; nie śmiał wręcz odmówić ani też uciec się do jakiegoś wybiegu. Abdulla zrozumiał co znaczy to milczenie i powstał z miejsca żegnając Almayera salaamem pełnym powagi. Wyraził życzenie „tysiąca lat życia“ swemu przyjacielowi Almayerowi poczem zszedł wolno ze schodów, podtrzymywany z należytą troskliwością przez Reszyda. Niewolnicy wstrząsnęli pochodniami, deszcz iskier opadł w rzekę i orszak jął się zwolna oddalać. Wzburzony Almayer odetchnął z wielką ulgą i osunął się na krzesło. Śledził migotanie światełek aż zgasły między drzewami, a odgłos stąpań i szmer głosów ustąpiły zupełnej ciszy. Wkrótce zaszeleściła zasłona i Nina weszła na werandę. Rzuciła się w bujający fotel, gdzie spędzała dzień w dzień długie godziny. Oparta o poręcz kołysała się zlekka, przymknąwszy oczy; promienie włosów kryły jej twarz przed światłem zakopconej lampy. Almayer spojrzał na nią ukradkiem, lecz rysy jej były nieporuszone jak zwykle. Zwróciła głowę w stronę ojca i zapytała po angielsku, ku wielkiemu jego zdumieniu:
— Czy to Abdulla był tutaj?
— Tak — odrzekł Almayer — w tej chwili poszedł.
— I czego on chciał, ojcze?
— Chciał kupić ciebie dla Reszyda — odparł bru-

52