Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 089.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Almayer grała na strunach wszystkich namiętności pragnąc za wszelką cenę skłonić męża do przymierza z Lakambą. Stawała w błagalnej postawie przed Almayerem i piskliwym głosem wyliczała korzyści ścisłego przymierza z człowiekiem tak dobrym i postępującym tak rzetelnie. Brudna suknia sięgająca pod pachy obciskała jej chudą pierś, a kosmyki rzadkich, siwych włosów spadały w nieładzie na kościste, wydatne policzki.
— Dlaczego nie pójdziesz do radży? — skrzeczała — dlaczego wracasz do tamtych Dajaków w wielkim lesie? Powinno się ich wymordować. Ty ich zabić nie możesz, o nie! ale wojownicy naszego radży są mężni. Powiedz radży gdzie jest skarb białego starca! Nasz radża jest dobry. On jest naszym prawdziwym dziadkiem — Datu Besar! On zabije tych nędznych Dajaków a ty dostaniesz połowę skarbu. O Kacprze, powiedz gdzie jest skarb! Powiedz mi! Powiedz co jest napisane w surat starego człowieka, które czytasz tak często w nocy!
Almayer siedział zgarbiony, uginając się pod naporem burzy domowej. Każdą przerwę w wymowie żony zaznaczał gniewnem mruknięciem: „Niema żadnego skarbu! odejdź kobieto!“ — Widok jego cierpliwie pochylonych pleców doprowadzał ją do wściekłości. Stawała przed nim twarzą w twarz przed stołem o który był oparty i wymyślała mu jednym ciągiem, podkreślając dotkliwe przycinki gestami chudych rąk o krogulczych palcach. Najjadowitsze przekleństwa sypały się na głowę człowieka, który niegodzien jest przymierza z dzielnymi malajskimi wodzami. Kończyło się to zwykle powolnem dźwignięciem się Almayera. Odchodził w milczeniu z twarzą ściągniętą bólem, trzymając