Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 084.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

równał mimowoli swoje zawodne nadzieje do niknącej szybko mgły. Nie czuł bynajmniej patrjotycznego uniesienia wobec tych wypadków, musiał jednak zdobyć się na uprzejmość, gdy oficerowie marynarki należący do komisji przeprawili się przez rzekę po urzędowym ceremonjale. Zaciekawiał ich biały samotnik o którym chodziły przeróżne wieści, pragnęli też niewątpliwie zerknąć na jego córkę; pod tym względem jednak spotkało ich rozczarowanie bo Nina nie chciała się ukazać. Dżyn i cygara, które umieścił przed gośćmi uprzejmy Almayer, snać łatwo ich pocieszyły. Porozkładali się wygodnie na kulawych fotelach w cieniu werandy; szeroka rzeka zdawała się wrzeć w żarze i oślepiającym blasku słońca, a goście przepełniali małą willę niezwykłym gwarem europejskich języków. Żartowali i śmieli się do rozpuku z tłustego Lakamby, którego obsypali dopiero co tylu pochlebstwami. Młodsi z pośród oficerów w przystępie nagłej życzliwości dla gospodarza wyciągnęli go na zwierzenia. Podniecony widokiem europejskich twarzy, dźwiękiem mowy europejskiej, Almayer otworzył serce wobec pełnych współczucia nieznajomych, nie zdając sobie sprawy jak dalece opowiadanie o jego rozlicznych nieszczęściach bawi tych przyszłych admirałów. Pili jego zdrowie, życząc mu mnóstwa djamentów i całej góry złota, oświadczyli nawet, że zazdroszczą wielkich przeznaczeń oczekujących go jeszcze. Ośmielony tak wielką życzliwością siwowłosy i naiwny marzyciel zaprosił gości, aby obejrzeli nowy jego dom. Poszli tam luźną gromadką przez wysoką trawę, a tymczasem przygotowywano już łódki do powrotu wdół rzeki o wieczornym chłodzie. Zwiedzili wielkie pokoje z których ziało pustką i zaniedbaniem; przez okienne otwory wpadał letni powiew,