Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 079.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz, Kacprze, — rzekł na zakończenie do podnieconego Almayera, — djabelnie głupio mieć w domu metyskę. Wszędzie się trafiają idjoci. Był tam ten młodzik z banku i ciągle jeździł do willi Vincków, i rano i wieczorem. Stara myślała, że to chodzi o jej Emmę. Jak tylko wymiarkowała, co mu właściwie pachnie — dopiero się wrzask podniósł! no! mówię ci. Ani chwili dłużej nie chciała mieć Niny u siebie. Dowiedziałem się o tej historji i wziąłem dziewczynę do nas. Moja żona jest niezłą sobie kobieciną i — słowo daję, — bylibyśmy ją zatrzymali przez wzgląd na ciebie, tylko że sama nie chciała zostać. No, no! nie unoś się Kacprze. Siedź spokojnie. Cóż na to możesz poradzić? Tak będzie lepiej — niech zostanie z wami. Nie była tam wcale szczęśliwa. Te dwie dziewczyny Vincków są mało co lepsze od tresowanych małp. Pogardzały nią. Trudno, nie możesz zmienić jej skóry. I po co kląć? nic ci to nie pomoże. To dobra dziewczyna pomimo wszystko, ale nie chciała nic mojej żonie powiedzieć. Chcesz to jej się sam rozpytaj, ale na twojem miejscu zostawiłbym ją w spokoju. O zapłatę za przejazd niech cię głowa nie boli mój stary, pewno jesteś kuso z pieniędzmi. — Tu kapitan rzucił cygaro i poszedł, aby „napędzić tych tam na statku“, jak się wyraził.
Almayer napróżno oczekiwał że dowie się o przyczynie powrotu córki z jej własnych ust. Ani pierwszego dnia, ani też później nie wspomniała nigdy o swojem życiu w Singapurze. Bał się pytać onieśmielony niewzruszonym spokojem jej twarzy, poważnym wyrazem oczu skierowanych w dal poza niego na wielkie, ciche lasy spoczywające w majestatycznym śnie przy wtórze szerokiej rzeki. Pogodził się ze skrytością