Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 065.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tego nędznego bagna. Wydostaniemy się stąd prędko, moja droga dziewczynko, a wtedy — —
Podniósł się i utkwił wzrok w przestrzeni, jakby wpatrzony w czarującą jakąś wizję.
— A wtedy — mówił dalej — będziemy szczęśliwi oboje, i ty i ja. Będziemy żyli daleko stąd w bogactwie i szacunku. Zapomnimy o tem co było, o wszystkich walkach, o całej tej nędzy!
Zbliżył się do córki i pieszczotliwie pogładził ją po włosach.
— Nie można wierzyć Malajom, ale muszę przyznać, że ten Dain to dżentelmen — prawdziwy dżentelmen — powtórzył.
— Czy prosiłeś go żeby tu przyszedł? — zapytała Nina nie patrząc na ojca.
— Naturalnie! Wyjedziemy pojutrze, — rzekł radośnie. — Nie trzeba tracić ani chwili. No cóż, szczęśliwa jesteś, moja ty malutka?
Dorównywała prawie wrostem ojcu, ale lubił przypominać sobie czasy jej dzieciństwa kiedy byli dla siebie wszystkiem.
— Jestem szczęśliwa — odrzekła bardzo cicho.
— Naturalnie — ciągnął żywo Almayer, — nie możesz sobie nawet wyobrazić co cię czeka! Ja sam nie byłem w Europie, ale nasłuchałem się tylu opowiadań mojej matki! Wydaje mi się że znam wszystko doskonale. Będziemy tam żyli jak — jak — — no poprostu wspaniale. Zobaczysz!
I znów stał milcząc obok córki, wpatrzony w tę czarującą wizję. Po chwili wyciągnął zaciśniętą pięść w kierunku śpiącej osady.
— No, mój przyjacielu Abdullo, — zawołał, — zobaczymy nakoniec, po tylu latach, czyje będzie na wierzchu!