Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 061.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch ludzi pochylonych nad wiosłami; trzeci zaś siedzący u steru wyglądał w olbrzymim, płaskim kapeluszu jak grzyb fantastycznej wielkości.
Almayer śledził łódź póki nie znikła za smugą światła. Wkrótce gwar wielu głosów dosięgnął go przez rzekę. Widział jak wyciągano z ogniska płonące głownie, które oświetliły na chwilę wrota w ostrokole i tłoczących się ludzi. Po chwili weszli widocznie do środka, gdyż pochodnie znikły a rozproszony ogień świecił przyćmionym i dorywczym blaskiem.
Ruszył wielkiemi krokami ku domowi, pełen nieokreślonej troski. Niemożliwe aby Dain knuł coś przeciw niemu; to przypuszczenie było bez sensu. I Dainowi, i Lakambie zanadto zależało na pomyślnem przeprowadzeniu planu obmyślonego przez Almayera. Wprawdzie Malajom zbytnio wierzyć nie można, ale przecież i oni mają pewien zdrowy rozsądek i zrozumienie własnego interesu. Wszystko będzie dobrze, musi być dobrze. Doszedłszy do tego wniosku znalazł się u stóp schodów prowadzących na werandę. Z nisko położonego miejsca gdzie stał mógł widzieć oba ramiona rzeki. Główna odnoga Pantai gubiła się w ciemnościach gdyż ogień pod ostrokołem radży już wygasł, natomiast w górę ku Sambirowi można było rozróżnić długi szereg chat malajskich skupionych przy brzegu; gdzieniegdzie migotało przyćmione światełko przez bambusową ścianę lub też paliły się dymiące pochodnie na pomostach nad wodą. Jeszcze dalej, tam gdzie wybrzeże przechodziło w płaską skałę, piętrzyła się nad chatami ciemna masa budynków; ożywiały ją gęste światła o białym i silnym blasku pochodzącym widocznie od lamp naftowych. Była to posiadłość Abdulli ben Selima, najbogatszego kupca w Sambirze. Wśród