Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nentalne kurze; chmara obcych ludzi wdrapała mu się na grzbiet i owładnęła nim w imię brudnej ziemi. Przestał żyć.
Jakiś strojniś w czarnym surducie i w cylindrze wskrabał się żwawo, podbiegł ku młodszemu oficerowi, ścisnął jego dłoń i rzekł:
— Jak się masz, Herbercie.
Był to jego brat. Pojawiła się nagle jakaś dama. Prawdziwa dama w czarnej sukni i z parasolką. Wyglądała przy nas niesłychanie elegancko i tak dziwnie, jak gdyby sfrunęła ku nam z nieba. Pan Baker zasalutował po wojskowemu. Żona kapitana. Niebawem kapitan poprowadził ją do zejścia, ubrany wytwornie, świecący białym kołnierzykiem, gorsem i makietami. Nie poznaliśmy go wcale, dopóki nie odwrócił się z bulwaru i nie zawołał na pana Bakera:
— Pamiętaj pan jutro rano nakręcić chronometry.
Jakaś podejrzana zgraja obdartusów chytrookich włóczyła się tam i sam po kasztelu, poszukując zatrudnienia — jak mówili.
— Prędzej czegoś, co mogliby ukraść — zauważył wesoło Knowles.
Biedne tałałajstwo! Ktoby się tam nimi zajmował? Przecież byliśmy w domu! Tylko pan Baker rzucił się na jednego z nich za jakąś hardą odpowiedź, i to nas ucieszyło. Wszystko było takie ucieszne.
— Rufa w porządku, proszę pana — zawołał pan Creighton.
— W zbiorniku niema nic wody, proszę pana — odraportował po raz ostatni cieśla, trzymając w ręku sondę.
Pan Baker spojrzał wzdłuż pokładu, po stojących w oczekiwaniu grupach załogi, rzucił wzrokiem w górę, ku rejom.
— Hm! Dobrze, chłopcy — odchrząknął.