Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nadciągająca ze wschodu noc wywabiła z jasnego nieba ten purpurowy szmat lądu, jak plamę.
— Martwa cisza — rzekł ktoś spokojnie.
Gwarność rozmów odrazu przycichła, zamarła; grupy rozprzęgły się; żeglarze jeden za drugim poczęli schodzić nadół wolno, z powagą na twarzach, jak gdyby zdając sobie sprawę z przygniatającej zależności od czegoś niewiadomego. A gdy wielki, żółty księżyc wtoczył się powolutku na ostro uciętą grań widnokręgu, zastał już okręt spowity w głuche milczenie; ten nieulękły okręt, który zdawał się spać głębokim snem bez marzeń na łonie straszliwego, uśpionego oceanu.
Donkin przeklinał bezruch — okręt — i morze, które rozpościerało się wokoło, objęte w nieskończoną ciszę wszechstworzenia. Żarł się w sobie poczuciem jakichś krzywd niewypowiedzianych. Napędzono mu strachu w znaczeniu fizycznem, ale urażona jego pycha nie została poskromiona; czuł, że nic nie jest w stanie uleczyć jego zranionych uczuć. Oto już ląd — rychły powrót do domu — licha zapłata — brak odzieży — znów ciężka praca. Jakie to wszystko obrzydliwe. Ląd. Ląd, który wysysa życie z chorych żeglarzy. Ten murzyn, o — ten to ma pieniądze — ubranie — wypoczynek i nie chce umierać. Ląd wysysa życie... A gdyby tak pójść zobaczyć, jak stoi ta sprawa. Może już... Byłaby to niezła gratka. Ten bęcwał ma pieniądze w kuferku...
Wystąpił żwawo z cienia na światło księżycowe, i w jednej chwili chciwa i strawiona głodem jego twarz z żółtej stała się sina. Odemknął drzwi kajuty i zadrżał. Z pewnością Jimmy już nie żyje! Leżał nieruchomo nawznak ze splecionemi rękami, jak postać wyrzeźbiona na wieku kamiennej trumny. Donkin wybałuszył pożądliwe