Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabójcze jest dla mojego zdrowia. Ale wam to wszystko jedno“.
Czuliśmy się zawstydzeni, jak gdyby to była prawda. Ten jego wzgardliwy bezwstyd górował nad wszystkiem. Nie mieliśmy odwagi oponować. I w gruncie rzeczy nie chcieliśmy. Jednego tylko pragnęliśmy: niechby żył do powrotu na ląd — do końca podróży.
Singleton, jak zazwyczaj, trzymał się zdala; zdawał się traktować z pogardą drobne wydarzenia przekreślonego życia. Raz tylko jeden przyszedł niespodzianie i stanął we drzwiach. Z głębokiem milczeniem przypatrywał się Jimmy’emu, jakby chcąc wcielić jego czarny wizerunek do tłumu widm zaludniających jego pamięć. Zapanowało głębokie milczenie. Singleton stał tak przez długą chwilę: zdawało się, że przyszedł do któregoś z nas z określonem żądaniem, albo że chce zbadać ważny jakiś fakt. Dżems Wait leżał zupełnie bez ruchu i, napozór, nie dostrzegał tego wpatrzonego weń uporczywie, badawczego i wyczekującego wzroku. Czuć było walkę w powietrzu. Siedzieliśmy w napięciu widzów, gdy się zanosi na bójkę. W końcu Jimmy, z widoczną obawą, odwrócił głowę na poduszce.
— Dobry wieczór — rzekł pojednawczo.
— Hm — odmruknął stary marynarz. Chwilę jeszcze mierzył Jimmy’ego surowym wzrokiem, poczem odszedł szybko. Sporo czasu upłynęło, nim ktokolwiek przemówił, chociaż po jego odejściu zaraz odetchnęliśmy swobodniej, jak się oddycha po niebezpieczeństwie, którego się uniknęło. Pogląd starca na sprawę Jimmy’ego był nam wszystkim wiadomy i nikt nie śmiał go zwalczać. Nie godził się z naszym, sprawiał nam przykrość i, co gorsza, mógł być, pomimo wszystko, prawdziwy. Raz tylko Singleton raczył wytłumaczyć nam, co o tem myśli; uczyniło to na nas trwałe wra-