Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie nad kolanami. Patrzali zdumieni na długą, w pałąk wygiętą linję jego pleców, a on spozierał ku nim błędnem okiem. Bał się odwrócić głowę, kulił się ze strachu; jakiś dziwny, bydlęcy rys przejawiał się w jego nieruchomej, wyczekującej, bezmyślnej pozie, którą nakazał mu przybierać instynkt spłoszonego, dzikiego zwierza.
— Co tu robisz? — spytał szorstko pan Baker.
— Spełniam swój obowiązek — odpowiedział kucharz z przejęciem.
— Swój... co takiego? — żachnął się pan Baker. Kapitan Allistoun trącił go lekko w ramię.
— Znam jego manjactwo, — rzekł pocichu i dodał na głos rozkazującym tonem:
— Wyjdź stąd, Podmore!
Kucharz załamał ręce, podniósł pięści i trząsł niemi nad głową, aż wreszcie ramiona mu opadły, jak gdyby były za ciężkie. Chwilę stał tak zbity z tropu, bez słowa.
— Nigdy! — wykrztusił: — Ja... on... Ja...
— Co — ty — po — wia — dasz? — przeciągał kapitan Allistoun: — Wychodź stąd natychmiast — bo inaczej — —
— Już wychodzę — rzekł kucharz z nagłą i ponurą rezygnacją. Przestąpił stanowczo próg, zawahał się — odszedł jeszcze kilka kroków. Przyglądano mu się w milczeniu.
— Składam na was odpowiedzialność — krzyknął z rozpaczą, wykonując pół obrotu wtył. — Ten człowiek umiera. Składam na was...
— Jeszcześ tu? — zawoła groźnie kapitan.
— Już mnie niema — pośpieszył odrzec.
Bosman wziął go pod ramię i wyprowadził; kilku majtków śmiało się; Jimmy podniósł głowę, spojrzał ukrad-