Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

modlitewników, nadziemskich uciech, białych koszul, harf złotych, czarnych surdutów, skrzydeł. Widział powiewne szaty i gładko wygolone twarze; morze światła i jezioro smoły. Czuł słodkie wonie i zapach siarki — miał wizję płomienistych języków, liżących mglistą białość. Wtem zagrzmiał jakiś straszliwy głos! Wszystko to trwało trzy sekundy.
— Jimmy! — krzyknął w natchnieniu. Ale zawahał się jeszcze. Iskierka ludzkiego miłosierdzia tliła się w jego duszy, prześwitując skroś piekielny tuman zarozumiałości, wyśrubowanej do najwyższego stopnia.
— Co? — odezwał się niechętnie Dżems Wait. Nastąpiło milczenie. Obrócił się cokolwiek i błysnął ukradkowem spojrzeniem. Wargi kucharza poruszały się nieme; twarz miał wniebowziętą, oczy skierowane wzwyż. Zdawał się zasyłać modły ku belkom, ku bronzowemu wieszakowi lampy, ku dwom karaluchom.
— Słuchaj-no ty — rzekł Wait: — chciałbym już spać. Zbiera mi się na sen.
— Nie pora spać teraz! — wypowiedział kucharz donośnym głosem. Modlitwa wyzuła go z resztek człowieczej słabości. Był już tylko głosem — czemś bezcielesnem i podniosłem — jak owej pamiętnej nocy, kiedy to kroczył po falach morskich, ażeby sporządzić kawę dla ginących grzeszników.
— Nie pora spać teraz! — powtórzył z godnością: — Ja spać nie mogę.
— To mię djabelnie mało obchodzi — rzekł Wait, siląc się na ton energiczny: — chce mi się spać. Ruszaj stąd do licha!
— Przekleństwo... W samej czeluści piekielnej!... W samej czeluści! Azali nie widzisz płomienia... nie czujesz