Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przynieś je tutaj, sam poukładam — rzekł Jimmy surowo.
Donkin spuścił oczy w ziemię i coś pomrukiwał...
— Co mówisz? Co takiego? — zaniepokoił się Jimmy.
— Nic. Sucha noc. Niech tam sobie powiszą do rana — powiedział Donkin jakimś dziwnie drżącym głosem, jakby powstrzymywał śmiech, czy też wściekłość. Jimmy’ego, zda się, ta odpowiedź zadowolniła.
— Nalej mi trochę wody do dzbanka na noc, — powiedział.
Donkin wyszedł za próg.
— Nalej sobie sam — wygłosił szorstko: — możesz to zrobić, jeżeli nie jesteś naprawdę chory.
— Rzeczywiście, mogę to zrobić — rzekł Wait, — tylko że...
— A więc zrób — rzucił Donkin złośliwie: — ponieważ możesz doglądać swego ubrania, możesz doglądać i samego siebie.
Wyszedł na pokład i wcale się nawet nie obejrzał.
Jimmy sięgnął po dzbanek. Ani kropli. Postawił go zwolna, westchnął cicho i przymknął oczy. Myślał:
— Wody mi przyniesie ten wartogłów Belfast, jeśli zażądam. Głupiec. Bardzo mi się chce pić...
Było niezmiernie gorąco w kajucie, która zdawała się wykonywać powolny obrót, oddzielać się od okrętu i unosić lekko w jasnym, powietrznym obszarze, oświetlonym jaskrawemi blaskami jakiegoś szybko wirującego, czarnego słońca. Obszar bez wody. Bez kropli wody. Jakiś policjant z twarzą Donkina siedzi na cembrowinie pustej studni i pije szklankę piwa; nagle zamachał wielkiemi skrzydłami i odfrunął. Jakiś okręt o masztach wbitych w niebo i tam ginących, wyładowuje zboże; wiatr rozmiata suche plewy tu-