Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zmęczonego żeglarza, który rozkładał się powoli na deskach, by uciąć drzemkę. Życie wydawało się niezniszczalne. Toczyło się poprzez mrok i światło i sen, i snuło się przyjaźnie naokoło kłamliwej bajki o bliskiej śmierci Jimmy’ego; było jasne, jak świetlany zygzak błyskawicy, i pełniejsze tajemnic od nocnego mroku. Dawało mu poczucie bezpieczeństwa; cennym był dlań zarówno spokój wszechwładnej ciemności, jak i ruchliwe, niepokojące światło dnia.
Koło wieczora, w godzinach t. z. „psiej warty“, a nawet aż do pierwszego dyżuru nocnego, widziało się zawsze paru kolegów, dotrzymujących towarzystwa Jimmy’emu, porozmieszczanych z obu stron drzwi jego kajuty. W wygodnych pozach, podparci o odrzwia, z pozakładanemi nakrzyż nogami, toczyli rozmowę z pogodnem zainteresowaniem, lub też w milczeniu zasiadali bądź na progu, bądź też na kuferku Jimmy’ego. Inni, zająwszy miejsca na zapasowym maszcie u poręczy burtowej, przyjmowali w pogawędce udział milczącem zapatrzeniem się oczu i swemi prostaczemi twarzami, na które lampka z kajuty rzucała jaskrawą łunę. Ta maleńka, biało wymalowana izdebka sprawiała po nocy wrażenie jakiegoś srebrzystego tabernaculum, gdzie spoczywał pod kołdrą sztywny, czarny bożek, łyskający znużonem okiem i przyjmujący należną mu daninę hołdów. Donkin celebrował. Minę miał taką, jak gdyby był pokazywaczem jakiegoś fenomenalnego zjawiska, jakiegoś osobliwszego, na uwagę zasługującego dziwotworu, z którego widzowie mają odnieść głęboką i wiecznotrwałą naukę.
— Tylko mu się przypatrzcie! Takiemu to wiadomo, co w trawie piszczy — nie bójcie się! — perorował od czasu do czasu, wymachując ręką twardą i kościstą, jak łapa bekasa. Jimmy leżał nawznak, uśmiechając się z pobłażaniem i powściągając się od najmniejszego poruszenia. Uda-