Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszyscy razem! — rozległo się czyjeś wołanie. A on zamknął oczy, jakby tracąc przytomność, gdy my, stłoczeni u lin, patrzyliśmy wytężonym wzrokiem, co teraz okręt pocznie.
Sunął zwolna, jak gdyby znękany i niechętny, podobny ludziom swojej załogi. Folgował naciskowi lin bardzo stopniowo, tamując nam oddechy, lecz skoro tylko zaczerpnął wiatru aż do tyłowych bimsów i popłynął, zatrzepotały w nas serca. Okropny to był widok tego nieomal wywróconego statku, który zmógł się do drogi, powłócząc w wodzie swym zatopionym bokiem. „Martwe oczy“ bloków szargały się w pianie fal. Niższa część pokładu pełna była wirów kołowatych i nurtowych krążeń; długa poręcz burty podwietrznej wynurzała się co pewien czas czarną linją ze skłębionej i zawalonej pianą roztoczy, oślepiająco białej, jak śnieżne pole. Wiatr przeraźliwie jęczał między szczeblami rej, i za lada chybnięciem statku oczekiwaliśmy, że wyśliźnie się nam z pod pleców i bokiem pójdzie na dno. Jak gdyby w śmiertelnym strachu przed tą możliwością, okręt wykonał pierwszą zdecydowaną próbę powstania, a my, wyjąc bezładnie, dodawaliśmy mu zachęty. Olbrzymi bałwan nadleciał ztyłu rufy i przez chwilę zawisł nad nami kędzierzawym czubem; po chwili rozpękł się i rozdarł pod kontr-sztabą na dwie ogromne płachty kipiących szumowin. Poprzez ich syk usłyszeliśmy, jak ochrypły Singleton skrzeczał:
— Trzyma ster!
Wraziwszy obie nogi mocno w okratowanie, trzymał rękojeść steru, lub zwalniał ją, nadając szprychom koła szybki obrót.