Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

robi?... Do stawu, panie Baker — do stawu wpadł w swoim odświętnym garniturze. Przypadek?... „Nic ci nie pomoże, chociażeś student“, mówię... Przypadek!... Sprałem go, panie, tak, że mi ręka ścierpła...
Tu głos mu zadrgał: — Sprałem go — powtórzył, zgrzytając zębami, po chwili zaś wydał jakiś ponury dźwięk, coś jakby jęk lub chrapanie. Pan Baker wstrząsnął go za ramiona. — Hej! Kucharzu! Do góry uszy, Podmore! Słuchaj no — czy jest jeszcze świeża woda w kuchennej cysternie? Okręt, zdaje mi się, już mniej leży bokiem; spróbuję pójść na przodek. Nieco świeżej wody sprawi im ulgę. Hallo! Czuwaj! Czuwaj!“
Kucharz wyprostował grzbiet i polazł w stronę dziobu. — Ja pójdę, proszę pana, nie pan! Kuchnia — mój interes! — ożywił się.
— Patrzcie, kucharz oszalał — rozległo się kilka głosów.
— Kto oszalał? Ja? Jestem gotów na śmierć bardziej, niż wy wszyscy razem, nie wyłączając oficerów. Póki okręt nie na dnie, będę mu kucharzył! Zrobię wam kawy.
— Kucharzu, jesteś dżentelmenem — krzyknął Belfast. Ale kucharz wstąpił już na poręczowe schodki, przystanął i jeszcze raz rzucił tamtym na rufie: — Póki okręt nie na dnie, będę wam kucharzem! — i zniknął, jak gdyby go zmyło za burtę. Ci, którzy go dosłyszeli, posłali wślad za nim wesołe okrzyki, brzmiące jak kwilenie chorych dzieci. Po godzinie lub więcej ktoś rzekł wyraźnie: — Przepadł na dobre.
— Bardzo być może — przytaknął bosman: — toć on nawet i w najpogodniejszy czas tak zaradny na pokładzie jak dojna krowa, odbywająca pierwszą podróż. Trzeba pójść zobaczyć, co on tam porabia.