Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze zobaczysz takich więcej i gorszych — rzekł pan Baker wesoło.
— To nie zabawka, proszę pana, — odparł bosman: — Niektórym z nas, tam dalej, dzieje się całkiem niedobrze.
— Gdyby te przeklęte patyki były poucinane, to okręt płynąłby sobie teraz równo, jak się patrzy, i mielibyśmy jaką taką szansę — rzekł ktoś z westchnieniem.
— Ale stary się na to nie zgodził... Dużo on troszczy się o nas — szepnął inny.
— Troszczyć się o was?! — krzyknął pan Baker z gniewem: — Dlaczego on się ma o was troszczyć? Czyście podróżujące damy, wymagające troskliwej opieki? Jesteście poto, żeby się troszczyć o statek, a mało kto z was do tego zdatny. Eh!... Czemżeś to się tak zasłużył, aby się o ciebie troszczyć? Hm?... Niejeden z was krzywi się za lada wietrzykiem.
— Proszę pana, nie jesteśmy... nie jesteśmy znów tak do niczego — odparł Belfast dygocącym głosem: — nie jesteśmy... brrr...
— Znowu zaczynasz swoje — huknął oficer, chwytając za niewidoczną postać; — Cóż to, jesteś w samej koszuli! Co to ma znaczyć?
— A bo moim płaszczem gumowym i kurtką nakryłem tego półżywego negra, a on powiada, że się dusi — rzekł Belfast żałośnie.
— Nie przezywałbyś mnie negrem, gdybym nie był napół żywy, ty żebraku irlandzki! — wygłosił Dżems Wait z mocą.
— Ty... brrr... Tybyś nie zbielał, chociażby ci było nie wiem jak dobrze... Ja ci pokażę... brr... gdy będzie pogoda... brrr... będę się bił z tobą jedną ręką, brrr...