Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stały ku ognistemu słońcu. Zniżało się zwolna, krągłe i pałające, a grzebienie fal obryzgiwały krawędź płomiennej tarczy. Jeden z Norwegów zwrócił uwagę na to widowisko, poruszył się gwałtownie i począł mówić. Głos jego przestraszył innych, którzy wnet jęli dawać znaki życia. Wykręcali zesztywniałe szyje i, obracając się ku niemu z wysiłkiem, spoglądali w osłupieniu, w strachu, lub w posępnem milczeniu. A on gadał do zachodzącego słońca i kiwał głową, podczas gdy wielkie fale przewalały się przez krąg purpurowy. Skroś milowe przestrzenie rozkołysanych wód cienie wyniosłych fal snuły się po twarzach ludzi przelotnym mrokiem. Grzywiasty bałwan rozpękł się z syczącym rykiem, i słońce, jak gdyby zgaszone, nikło. Rozległy się westchnienia. W nagłej ciszy, która nastąpiła po huku rozpękłej fali, ktoś rzekł znękanym głosem: — „Ten przeklęty Holender zwarjował“. Inny marynarz, osznurowany w pasie, uderzał raz po raz o pokład otwartą dłonią. Z gęstniejącej szarości zmroku wynurzył się jakiś ogromny kształt na rufie i zbliżał się ku nam na czworakach, podobny w tym ruchu do wielkiego, ostrożnie węszącego zwierza. Był to pan Baker, odbywający przegląd załogi. Dotykał owiązań każdego z nas i pochrząkiwał, dodając nam otuchy. Niektórzy sapali z półotwartemi oczyma, jakby pod wpływem gorąca; inni odpowiadali mu machinalnie rozespanym głosem: — „Tak, tak, proszę pana!“ Od jednego posuwał się do drugiego i chrząkał:
— „Hm!... Zobaczycie, jak się jeszcze z tego wygrzebiemy...“ I naraz, wbrew wszelkiemu oczekiwaniu, z gwałtownym wybuchem gniewu rzucił się na Knowlesa zato, że urznął był kawałek liny od krążka kierowniczego.
— „Eh! Wstydź się. — Lina od krążka. — Nie miałeś to czego innego! — Hm! Majtek pierwszej klasy! Hm!“