Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy, że Wamibo puści hak (dryblas ten był silniejszy od trzech ludzi razem), jednak lękaliśmy się, że hak nie strzyma, jak również sądziliśmy, że okręt postanowił raz wreszcie do góry dnem się wywrócić. Nie przewrócił się jednak. Przeszorowała po nas fala. Bosman wrzasnął na całe gardło: — „Teraz, albo nigdy! Jest folga. Dalej na rufę, albo zginiemy tu do wszystkich djabłów!“ Powstaliśmy, otaczając Jimmy’ego. Błagaliśmy go, aby stanął na nogi, aby przynajmniej się nas trzymał. Wlepiał w nas wyłupiaste oczy, milczał, jak ryba, i wydawał się stworzeniem zgoła bezkostnem. Nie chciał się wyprostować; ba, nawet nie chciał się trzymać naszych karków; był to tylko jakiś zimny, czarny miech skórzany, wypchany luźno miękką bawłną; jego ręce i nogi zwisały, jakby pozbawione stawów, głowa chwiała mu się na wszystkie strony; potworna dolna warga zwisał ciężko. W przerażeniu i udręce zbiliśmy się wokół niego; ochranialiśmy go, zataczając się, jak jedno ciało; i na samym progu wieczności słanialiśmy się wszyscy razem w idjotyczny i tajemniczy sposób, niby banda opojów, niewiedząca co począć z wykradzionym trupem.
Należało coś przedsięwziąć. Zadaniem naszem było przetaszczyć go na rufę. Przewlekliśmy mu pod pachami linę, z narażeniem życia wspięliśmy się wyżej i zawiesiliśmy go na rabandowej pętli przedniego masztu. Nie odzywał się ani słówkiem; wyglądał opłakanie i śmiesznie, jak lalka, z której wysypała się połowa trocin. Ruszyliśmy w niebezpieczną podróż po głównym pokładzie, wlokąc za sobą troskliwie tę żałosną, obwisłą, nienawistną kukłę. Ciężar jej nie był zbyt wielki, ale gdyby ważył i tonnę, nie byłoby go trudniej obracać. Podawaliśmy go sobie jeden drugiemu literalnie z rąk do rąk. Kiedy niekiedy musieliśmy go zaczepiać o jakiś kołek podręczny, żeby nieco wytchnąć i zmienić na-