Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieustannym krzyku rozdziera usta. Okropne to były chwile. Gdy chmura zakrywała słońce, otwór drzwi zasnuwał się groźnym cieniem. Każdy ruch okrętu sprawiał nam katusze. Pełzaliśmy tam i sam, brakło nam powietrza i ogarniało nas śmiertelne znużenie. Bosman wrzeszczał ku nam:
— Zwijać się tam! Woda porwie nas obu, jeśli się nie pospieszycie.
Trzy razy fala wdzierała się przez wysoką ścianę i lała się nam na głowy jak z kubła. Wówczas Jimmy, wstrząśnięty zachwianiem się okrętu, przerywał swój krzyk — myśląc snać, że już tonie — i po chwili znów zaczynał wyć jeszcze okropniej, jakby ta straszna myśl dodała mu siły. Na spodzie leżała warstwa gwoździ gruba na parę cali. Widok ten przejmował dreszczem. Zdawało się, że wszystkie gwoździe z całego świata, nigdzie niewbite, znalazły drogę do tej szopy ciesielskiej. Był tu ich, w każdym gatunku, zapas, który pozostał z siedmiu podróży. Więc sztyfty cynowe, mosiężne ćwieki ostre jak igły, gwoździe do pomp o dużych łbach, nakształt małych grzybków żelaznych; okropne gwoździe bez głów i wysmukłe gwoździe francuskie. Leżały kłębem kolczastym, niedostępniejszym od jeża. Zwlekaliśmy, oglądając się za jakąś szuflą, a tymczasem Jimmy ryczał pod nami, jak gdyby darto z niego skórę. Stękając, zaczęliśmy rozgarniać ten stos garściami i otrząsaliśmy z palców gwoździe razem z kroplami krwi. Nabieraliśmy pełne czapki tych ćwieków i podawaliśmy je bosmanowi, który rozsypywał je precz po morzu, jakby wykonywając pewien tajemniczy rytuał ofiarny dla uspokojenia jego wściekłości.
Wkońcu dotarliśmy do przepierzenia. Składało się z potężnych dylów. Narcyz był zbudowany przednio pod każdym względem. Dyle były grube, najgrubsze, jakich — według naszego mniemania — użyto kiedykolwiek do budo-