Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, jest w swej kajucie!
— Na Boga!
— Do licha! Złapany jak szczur w klatkę...
— Nie mógł drzwi otworzyć...
— Ojej! Za prędko wywrócił się okręt i woda je zaparła.
— Biedaczysko!
— Nic mu nie można pomóc.
— A może pójść i zobaczyć...
— Do djabła! Ktoby tam poszedł — zasyczał Donkin.
— Od ciebie tego nikt nie wymaga — rzekł mu najbliższy sąsiad: — Toć ty jesteś tylko szmatą.
— Czy podobna wogóle dostać się do niego? — spytały naraz dwa — trzy głosy.
Porywczy Belfast nagłym ruchem uwolnił się z więzów i zsunął się błyskawicznie pod hyz — na stronę podwietrzną. Wydaliśmy okrzyk trwogi, lecz on trzymał się jakoś, mając nogi za burtą, i ryczał, żeby mu rzucono linę. W naszem położeniu żadna rzecz nie mogła już być straszna, więc osądziliśmy, że ten fikający nogami człowiek, z przerażoną twarzą, jest zjawiskiem nader uciesznem. Ktoś parsknął śmiechem i naraz wszyscy ci wybladli nędzarze, jakby dotknięci histerycznym napadem wesołości, zaczęli trząść się, rechotać i dziko wywracać oczyma, rzekłbyś — gromada furjatów, poprzywiązywanych do ściany. Pan Baker zwiesił się ze swego stojaka od busoli i wyciągnął ku niemu nogę. Belfast wgramolił się do góry i, aczkolwiek wystraszony, nie omieszkał wystosować do nas brutalnych słów, polecających nas djabłu.
— Ty masz pełną gębę plugastwa. Craik, trutniu jeden — burczał pan Baker.
W odpowiedzi tamten jął bełkotać z oburzeniem: