Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku niemu; drudzy jęli przyciągać linę. Wydobyli go z pętlicy, umieścili go bezpieczniej, trzymali go. Wykrzykiwał klątwy na kapitana, groził mu pięścią, bluzgał strasznemi złorzeczeniami i wołał ku nam plugawie: — „Ciąć! Nie zważać na tego mordercę! Ciąć tam, który z was!“ Jeden z jego wybawców trzasnął go po gębie naodlew; głowa jego stuknęła o pokład, i odrazu przycichł, wybladły, ciężko dyszący; parę kropel krwi kapnęło mu z przeciętej wargi. Na stronie podwietrznej spostrzeżono rozciągniętego człowieka; wyglądał jak ogłuszony. Tylko deska do zmywania naczyń zapobiegła stoczeniu się jego za pokład. Był to steward. Musieliśmy go windować, jak pakę, gdyż ze strachu był wprost sparaliżowany. Czując, że okręt się przewraca, wybiegł ze śpiżarni i stoczył się wdół, kurczowo ściskając porcelanowy dzbanek. Nie stłukł się. Z trudem mu go wydarliśmy, a gdy ujrzał go w naszych rękach, był zdumiony. — „Skąd się to u was wzięło?“ — dopytywał się drżącym głosem. Koszulę miał zdartą na strzępy; u ramion fruwały mu szmaty rozpłatanych rękawów na podobieństwo skrzydeł. Dwaj ludzie przykrępowali go mocno do liny, na której zawisł, jak toboł mokrych gałganów. Pan Baker czołgał się wzdłuż szeregu ludzi, nawoływał: — „Czy wszyscy jesteście?“ — i liczył. Niektórzy mrugali nieprzytomnie, inni trzęśli się konwulsyjnie; Wamibo zwiesił głowę na piersi; dyszeli ciężko w swych trudnych pozycjach, skrępowani linami, wyczerpani przez czepianie się podpór, zaszyci w kąty. Usta im drżały i za każdym wstrząsem skołatanego okrętu rozwierały się szeroko, jakby do krzyku. Objąwszy jakąś drewnianą podporę, kucharz powtarzał bezwiednie modlitwę. W przerwach szatańskiego zgiełku słychać było, jak błagał Pana Zastępów, ażeby go nie wiódł na pokuszenie. Ale i on wkrótce zamilkł. W całej gromadzie zziębniętych i zgłodniałych lu-