Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy: szarpał nim, szamotał niby huragan i, roztrzęsionego, z błędnemi oczyma, rzucił wreszcie na podróżny kuferek. Paru ludzi ocknęło się. Jeden odezwał się ze swej pryczy sennym głosem: „Do licha. Cóż tu za piekielne hałasy.“ — „Przeziębiłem płuca“, — rzekł Wait słabym głosem. „To się nazywa przeziębienie? Myślę, że to chyba coś więcej!“ — burknął tamten. — „O! tak pan myślisz?“ — rzekł murzyn, prostując się, i znowu przybrał wzgardliwą postawę. Zaczem wspiął się na swój górny tapczan i kasłał bez przerwy, z wysuniętą głową, rozglądając się wytrzeszczonemi oczami.
Nie było więcej protestów. Murzyn padł nawznak na poduszkę i w jakiś czas potem rozległ się jego oddech równy, lecz złączony z przyjękiem, jak u człowieka, dręczonego złemi snami.
Singleton stał we drzwiach, zwrócony twarzą do światła. Samotny w półmroku i pustce śpiącej izby czeladnej, wydawał się tęższym, olbrzymim i bardzo starym, — jak sędziwy Czas-Ojciec we własnej osobie, który zjawił się w tem miejscu, cichem jak mogiła, aby przyjrzeć się cierpliwie chwilowej przewadze snu-pocieszyciela. Atoli Singleton był tylko synem czasu, szczątkiem minionej, pochłoniętej przez czas i zapomnianej generacji. Trzymał się jeszcze krzepko, nie zastanawiając się nad tem, że jest człowiekiem skończonym, mającym poza sobą rozległą pustkę tego, co minęło, a przed sobą żadnej przyszłości; — wrażliwość dziecięca i męskie namiętności zamarły w tatuowanej jego piersi. Niema już dziś tych, którzy mogliby zrozumieć jego milczenie: którzy umieli istnieć poza zwykłemi szrankami życia, pod wejrzeniem wieczności. Byli to ludzie mocni, jak mocnymi bywają ci, którzy nie mają zarówno zwątpień jak i nadziei. Byli to ludzie niecierpliwi a wytrzymali,