Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednak pomimo to, idąc wraz z innymi do kasztelu, raczył wetknąć głowę we drzwi kuchni i rzucić tak donośne „dobry wieczór panu doktorowi“, że aż zadzwoniły wszystkie rondle i patelnie.
Kucharz, siedząc na pudle od węgli, kiwał się sennie nad wieczerzą dla kapitana. Zerwał się, jak cięty biczem, i rozwścieczony wybiegł na pokład poto tylko, żeby dostrzec plecy kilku ludzi oddalających się ze śmiechem. Później, gdy była mowa o tej podróży, zwykł był mawiać:
— Nastraszył mnie biedak. Myślałem, że to djabeł.
Kucharz służył już siedm lat na tym okręcie, a zawsze pod tym samym kapitanem. Był to człowiek poważny, mający żonę z trojgiem dzieci, których towarzystwem cieszył się, przeciętnie przez jeden miesiąc na dwanaście. Bawiąc na lądzie, prowadzał swą rodzinę co niedziela do kościoła po dwa razy. Na morzu zwykł był sypiać w swej kuchni w pełnem świetle lampy, z fajką w ustach i otwartą biblją w ręku. I zawsze ktoś w nocy lampę gasił, zabierał mu biblję z rąk, a fajkę z zębów wyjmował.
— Bo — urągał mu zazwyczaj zniecierpliwiony i troskliwy Belfast: — pewnej pięknej nocy, połkniesz, głupi kuchto, swoją pipkę, i będziemy bez kucharza.
— Ach, synku, gotów jestem na wezwanie mego Stwórcy... Czego i wam wszystkim życzę — odpowiadał zwykle z niezamąconą pogodą, głupawą i wzruszającą zarazem.
Belfast w odpowiedzi na to miotał się w pasji przed kuchennemi drzwiami.
— Ty święty warjacie! Ja nie chcę, żebyś umarł, — wył z furją na twarzy i czułością w oczach. — Na co taki pośpiech, ty zatracony, twardy łbie heretycki? I tak cię djabli wezmą zawczasu. Myśl o nas... o nas... o nas!...