Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kładem. Przyświecały z tego mroku tylko białka oczu i białe zęby, ale twarzy nie można było rozeznać. Wielkie ręce wyglądały jak gdyby w rękawiczkach.
Pan Baker przystąpił doń śmiało: „Ktoś ty? Jak śmiesz?...“ zaczął.
Trzymający lampę chłopiec, zdumiony jak i reszta załogi, podniósł światło do twarzy tego człowieka. Była czarna. Rozległ się pomruk zdziwienia i wyraz „murzyn“, szeptany półgłosem, przebiegł wzdłuż pokładu i zapadł w noc. Murzyn zdawał się tego nie słyszeć; kołysał się miarowo z pewną fanfaronadą. Po chwili rzekł spokojnie: „Nazywam się Wait — Dżems Wait“.
— Mm! — odchrząknął pan Baker. I po kilku sekundach gniewnego milczenia wybuchnął: — A, nazywasz się Wait?... I co z tego?... Co tu robisz? Czego się tu drzesz?
Murzyn był spokojny, chłodny, wyniosły — poprostu wspaniały. Ludzie zbliżyli się i otoczyli go kołem. Najroślejszego przewyższał o pół głowy.
— Należę do załogi — oznajmił łagodnie i stanowczo. Głęboki, falujący jego głos rozbrzmiewał bez wysiłku na cały pokład. Była w tym murzynie jakaś wrodzona, pogardliwa wyrozumiałość i pobłażliwość, jak gdyby z wyżyn swego wzrostu, sześciu stóp i trzech cali, przejrzał już całą czczość ludzkiej głupoty i przedsięwziął sobie nie być dla niej zbyt surowym. Mówił dalej:
— Kapitan najął mnie dziś rano. Nie mogłem przyjść na okręt wcześniej. Gdy wstępowałem na statek po schodkach, zobaczyłem właśnie, że pan odbywa przegląd. Rzecz prosta wykrzyknąłem swoje nazwisko. Myślałem, że zapisano je na liście, i że pan to zrozumie. A pan nie zrozumiał.