Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ca, wyzbyte uczciwości. Wzruszyła je własna ich gotowość do ulżenia biedzie okrętowego towarzysza.
„Już my cię wyekwipujemy!“ — wołano. — „Nie widziałem nikogo w tak ciężkiem położeniu“. — „Biedaczysko!“ „Ja mam dla niego stary kaftan“. „Może się to przyda?“ „Bierzno to, bracie“. — Takie przyjazne nawoływania rozlegały się po izbie czeladnej.
A on zagarniał wszystko bosą stopą na kupę i oglądał się, czy kto nie da więcej. Nawet niewzruszony Archie uzupełnił ten stos, rzucając obojętnie starą czapkę z oberwanym daszkiem. Stary Singleton, przebywający wciąż w krainie wyobraźni, nie odrywał się ani na chwilę od książki. Charley zapiszczał z okrucieństwem młokosa:
— Jeżeli do tej nowej liberji trzeba panu guzików mosiężnych, to mogę służyć — dwoma.
Plugawy objekt powszechnego miłosierdzia pogroził mu pięścią.
— Ja cię rychło tutaj wytresuję, smyku, — warknął. — Nie bój się, już ja cię nauczę szacunku dla starszych marynarzy, nieociosany kołku ty!
Rzucał wściekłe spojrzenia, a zauważywszy, że Singleton zamyka książkę, zaczął wodzić paciorkowatemi oczyma po tapczanach.
— Zajmij pan tę pryczę przy drzwiach, ładna! — zachęcał Belfast Donkina.
Idąc za tą radą, zgarnął podarunki w zawiniątko, przyciskając je do piersi, poczem zerknął ostrożnie na rosyjskiego Finlandczyka, który stał z boku zapatrzony gdzieś nieprzytomnie, może zatopiony w kontemplacji czarodziejskich obrazów, opętujących ludzi jego plemienia.
— Usuń no się z drogi, panie Holender, — rzekła ofiara brutalności Jankesów.