Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wracają łupiezcy, przywożąc wielu innych z sobą, na wielkim okręcie, ani jedna istota żywą nie pozostanie.
Ludzie przejęci byli uczuciem niechybnego niebezpieczeństwa, tak jak w czasie trzęsienia ziemi; szeptem dzielili się swemi podejrzeniami, patrząc jeden na drugiego z przerażeniem, jakby już widzieli jakąś straszną wróżbę.
Słońce chyliło się za lasy, gdy ciało Dain Warisa przywieziono Dovaminowi. Czterech ludzi niosło je, zakryte białem prześcieradłem, które stara matka wysłała na brzeg rzeki na powitanie syna.
Złożono, ciało u nóg Dovamina, a starzec siedział czas długi, z rękami na kolanach wspartemi i patrzył, patrzył...
Delikatnie poruszały się palmy, liście owocowych drzew melodyjnie szeleściły. Wszyscy nieżonaci ludzie plemienia jego stali w pełnem uzbrojeniu; nareszcie stary Nakhoda podniósł oczy.
Toczył niemi po tłumie, jakby szukał czyjejś twarzy. Znów opuścił głowę na piersi. Szepty tłumów zlały się z lekkim szelestem liści.
Gdy odkryto ciało Dain Warisa na znak dany przez Dovamina, leżał ten przyjaciel białego lorda, jak go zwykle nazywali, spokojny, niezmieniony, z oczami nawpół otwartemi, jakby miał zaraz przemówić.
Dovamin pochylił się trochę naprzód, jak człowiek, szukający czegoś na ziemi. Oczy jego błądziły od głowy do stóp trupa, może szukając rany?
Była niewielka na czole; bez słowa jeden z bliżej stojących pochylił się, ściągnął srebrną obrączkę ze skostniałej ręki i podał ją Dovaminowi.
Pomruk strachu i grozy pełny przeleciał przez tłum na widok tego znanego przedmiotu.
Spojrzał stary Nakhoda i nagle wydał z siebie straszny ryk, ryk bólu, wściekłości, tak potężny, jak ryk śmiertelnym ciosem ugodzonego bawołu, stra-