Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niebezpiecznem jest dla sługi jego iść między jego lud! Zdaje mi się, że właśnie w tej chwili postanowił stawić czoło nieszczęściu w sposób, jaki jedynie uważał za stosowny; opuścił pokój i siadł przy długim stole, gdzie zwykł był załatwiać sprawy świata swego codziennie, głosząc prawdę, bezwątpienia zamieszkującą serce jego.
Czarne potęgi nie obedrą go po raz drugi ze spokoju ducha!
Siedział jak posąg z kamienia wykuty.
Tamb Itam pokorną uczynił uwagę, że należy pomyśleć o środkach obrony.
Dziewczyna, którą kochał, zbliżyła się i przemówiła, ale w jego ruchu ręki tyle było błagania o milczenie, iż przerażona usunęła się.
Wyszła na werandę, siadła na schodach, jakby chciała własnem ciałem bronić go od zewnętrznych niebezpieczeństw.
Jakie myśli przewinęły się w jej umyśle, jakie wspomnienia? Kto wiedzieć może?
Wszystko przeminęło, i on, który raz zawiódł zaufanie, znów stracił wiarę ludzi.
Wówczas, jak sądzę, usiłował napisać do kogoś i zaniechał tego.
Samotność zataczała nad nim wielkie kręgi.
Lud w jego ręce złożył bezpieczeństwo życia swego, a teraz — nigdy, nigdy zrozumieć go nie zdoła.
Cały dzień siedział tak, nie wydawszy głosu. Późnym wieczorem podszedł do drzwi i zawołał na Tamb Itama.
— Co słychać? — spytał.
— Dużo płaczu, dużo gniewu — odparł wierny sługa.
— Czy ty wiesz wszystko? — szepnął.
— Tak, Tuanie, wiem, wrota dobrze są strzeżone. Będziemy musieli stoczyć walkę.
— Walkę? a po co? — spytał.
— Aby życie nasze ocalić.