Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tamb Itam pobiegł na schody. Pan jego spałł.
— To ja, Tamb Itam — krzyknął, stojąc u drzwi — niosę nowiny niecierpiące zwłoki.
Widząc, że Jim obudził się, zaczął mówić, nie zwlekając:
— Tuanie, to dzień okropny, przeklęty!
Jim wsparł się na łokciu, tak jak to uczynił Dain Waris, gdy zjawił się przed nim wysłannik przyjaciela. Wówczas Tamb Itam opowiadał rzecz całą, usiłując zachować porządek wypadków.
— Gdy powtórzyłem mu zlecenie, Dain Waris krzyknął na swych ludzi: „Dajcie co jeść Tamb Itamowi”...
Jim spuścił nogi z łóżka i patrzył tak strasznemi oczyma, iż słowa zamarły w gardle sługi.
— Gadaj! — krzyknął. — Czy zginął?
— Obyś żył wiecznie! — zawołał Tamb Itam. — Była to okropna zdrada. Na odgłos pierwszych strzałów wyskoczył z namiotu i padł...
Jim podszedł do okna i uderzeniem pięści otworzył okienicę.
Światło zalało pokój; wówczas głosem pewnym, lecz szybkim zaczął wydawać rozkazy, by biegł do tego i owego, by gotowali się do pościgu, wysyłali posłańców; mówiąc tak, siadł na łóżku, pospiesznie wiążąc trzewiki i nagle spojrzał w górę.
— Czego tu jeszcze stoisz? — spytał — nie trać czasu.
Tamb Itam nie poruszył się.
— Przebacz, Tuanie... ale... ale... jąkał się.
— Co? — wrzasnął Jim — chwytając za poręcz łóżka.
— Niebezpiecznie dla sługi twego iść między lud — rzekł Tamb Itam po chwili wahania.
Teraz Jim zrozumiał.
Dla impulsywnego skoku wycofał się z jednego świata, a dziś ten świat drugi, dzieło rąk jego własnych, runął nad jego głową?