Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było cząstką tego szczęścia, na które on, jak mówił — zasłużył.
Ciemne ich postacie prędko zatarły się w zmroku, dłużej był widzialny ich opiekun.
Od głowy do nóg biało odziany, odrzynał się długo na tle ciemnej nocy z morzem u swych stóp i okazyą u boku — jeszcze zakwefioną.
I cóż myślicie? Czy była jeszcze zakwefioną?
Ja nie wiem. Dla mnie ta biała postać w ciszy wybrzeża i morza zdawała się stać na sercu samem olbrzymiego zagadnienia.
Z obłoków spływał szybko mrok na jego głowę, znikł już grunt z pod jego nóg, a on sam wydawał się nie większym od dziecka — plamą stał się — malutką plamką, zdawał się wchłaniać w siebie ostatnią jasność zapadłego w ciemność świata.. I nagle straciłem go z oczu...



ROZDZIAŁ XXXVI.


Temi słowy zakończył Marlow swe opowiadanie. Audytoryum jego rozpierzchło się natychmiast.
Mężczyzni parami lub pojedyńczo opuszczali werandę, nie tracąc czasu, nie robiąc żadnych uwag, jak gdyby ostatni obraz tej niedokończonej historyi, sam ton opowiadającego czynił dyskusyę zbyteczną, a komentarze niemożliwe. Każdy z nich unosił swe wrażenie, jak tajemnicę jaką; ale pomiędzy słuchaczami był tylko jeden człowiek, mający usłyszeć ostatnie słowo tej historyi.
Przyszło do niego we dwa lata później, w grubym pakiecie, zaadresowanym prostem pismem Marlowa.
Uprzywilejowany człowiek otworzył pakiet, przejrzał papiery, złożył je na stole i podszedł do