Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie Radży nie dają im spokoju; napadli na nich za jaja, które mieszkańcy wsi zbierali tam, na tych wysepkach — mówił, wskazując ręką.
Jim słuchał czas jakiś, nie patrząc na nich, nareszcie powiedział łagodnie, by poczekali. Później rozpatrzy ich sprawę. Cofnęli się posłusznie i siedli w kucki w niejakiem oddaleniu, złożywszy wiosła na piasku; oczy ich ze srebrzystym połyskiem biegały za każdym naszem ruchem; w tym bezmiarze morza i ciszy wybrzeża czułem Potęgę, czuwającą nad nami, karłami, rzuconymi na ten szmat błyszczącego piasku.
— Niema spokoju dlatego — mówił Jim — że już od wielu pokoleń rybacy z tej wsi uważani byli za osobistych niewolników radży — i ten stary grzyb zrozumieć nie może...
— Żeś ty to wszystko zmienił — zawołałem.
— Tak, zmieniłem to wszystko — mruknął posępnie.
— Trafiłeś nareszcie na sposobność, okazyę.
— Doprawdy? a no tak, przypuszczam — odparł. — Jak odzyskałem ufność w samego siebie, dobre imię, ale czasami chciałbym..! Nie! Trzymać się będę tego, co mam. Niczego więcej spodziewać się nie mogę. Wyciągnął ku morzu ramiona. — Nie tam w każdym razie. — Tupnął nogą w ziemię. — Tu moja granica, mniejszem nie zadowolniłbym się.
Chodziliśmy po wybrzeżu. Jim rzucił ukośne spojrzenie na dwóch rybaków i rzekł:
— Tak, zmieniłem to wszystko, ale wystaw sobie tylko, coby to było, gdybym to porzucił. Gorzej w piekle nie mogłoby być. Nie! Jutro pójdę znów na kawę do starego Tunku Allanga i narobię wrzawy o te nieszczęsne jaja. Nigdy spocząć nie mogę. Muszę uczepić się tej ich wiary we mnie, by się czuć bezpiecznym i by...
Namyślał się nad odpowiedniem słowem, zdawał się go szukać na morzu — by... mieć coś wspól-