Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeżeli głowę utrzymano na powierzchni. Co zaś do tego, co za sobą zostawiałem, nie mogłem wystawić sobie żadnej zmiany.
Ale postać, wokoło której wszystko się grupuje, jedna żyjąca postać — tej pewny nie jestem.
Żadna pałeczka czarodzieja unieruchomić jej nie zdoła w oczach moich, on do nas należy. Jim, jak wam mówiłem, towarzyszył mi do pierwszego etapu powrotnej mej podróży do tego świata, którego się wyrzekł; droga nasza wieść się zdawała przez samo serce niedostępnej puszczy.
Pustkowia po jednej i drugiej stronie rzeki zalane były słońcem; tu znów masy wysokiej roślinności spuszczały się do wody, a łódź, pchana potężnemi rzutami wioseł, próła powietrze zgęszczone jakby i gorące w cieniu wyniosłych drzew.
Cień nieuniknionej rozłąki wytworzył już olbrzymią przestrzeń między nami i gdyśmy rozmawiali, to przychodziły nam słowa z wysiłkiem, tak, jakby głosy nasze z trudnością tę przestrzeń przebywały.
Łódź szybko mknęła; siedzieliśmy obok siebie w stojącem, rozgrzanem powietrzu; zapachy mchów, błota, kwiatów, tej ziemi płodnej, biły nam w twarze; aż nagle, jak gdyby jakaś wielka prawica podniosła ciężką zasłonę, roztoczył się przed nami bezmierny widok.
Samo światło jakby drgnęło, sklepienie niebios nad naszemi głowami pogłębiło się, szum oddalony dobiegł uszu naszych, świeżość owiała nas, napełniła płuca nasze, przyśpieszyła bieg myśli, krwi — zginęły lasy, a ukazał się ciemno-błękitny brzeg morza.
Odetchnąłem głęboko, odżyłem w tym bezmiarze otwartego widnokręgu, w tej atmosferze, zdającej się drgać trudem, życiem, energią świata. To sklepienie niebios, to morze otwarte było dla mnie. Dziewczyna miała słuszność — był znak, było wezwanie w nich, na które odpowiedziałem każdym atomem istoty mojej.