Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cześnie biło o wodę, tworząc jeden plusk, a za naszemi plecami Tamb Jtam rzucał spojrzenia na prawo i lewo, sterując uważnie olbrzymią łodzią. Jim pochylił głowę i nasza ostatnia rozmowa rwała się jakoś. Przeprowadzał mnie on aż do ujścia rzeki. Mój statek dniem przedtem wypłynął, a ja pozostałem dłużej.
Jim nierad był, że wogóle wspominałem Corneliusa. Co prawda, niewiele powiedziałem. Ten człowiek był zbyt małoznaczący, by mógł być niebezpieczny, pomimo, że nienawiść przelewała się w jego sercu; tytułował mnie „czcigodnym panem” co drugie słowo, i jęczał u mego boku, przeprowadzając mnie od grobu „nieboszczki żony”, do wrót posiadłości Jima. Skarżył się, że jest najnieszczęśliwszym człowiekiem, ofiarą, zdeptaną jak robak; błagał, bym spojrzał na niego. Za nic w świecie nie odwróciłbym głowy dla tego celu; ale rzuciwszy ukośne spojrzenie, widziałem jego wstrętny cień, sunący obok niego, a księżyc, wiszący po prawej naszej stronie, patrzył spokojnie na to widowisko. Usiłował wytłómaczyć się — jak już wam mówiłem — z udziału, jaki przyjął w pamiętnej nocy.
— Ocaliłbym go, czcigodny panie! Ocaliłbym go za ośmdziesiąt dolarów! — mówił słodziutkim tonem.
— Ocalił się sam — odparłem — i przebaczył ci!
Usłyszałem jakiś chichot, odwróciłem się, a on już gotów był do ucieczki.
— Czego się śmiejesz? — spytałem, zatrzymując się.
— Nie daj się pan oszukiwać, czcigodny panie!— zawołał, tracąc widocznie panowanie nad sobą.
— On ocalił siebie! On nic nie wie, czcigodny panie! Kto on jest? Czego on chce — ten złodziej? Ciska wszystkim piasek w oczy, i panu także, czcigodny panie, ale mnie on piaskiem oczu nie zasypie.