Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czułem, że niczego nie dokonałem, a co pragnąłem dokonać, teraz już nie jestem pewny. Wówczas byłem przeniknięty niewytłómaczonym zapałem, jak przed jakiemś wielkiem, użytecznem zadaniem. Ona była panią jego serca, jak to jej mówiłem. Należał do niej zupełnie — oby tylko uwierzyć w to mogła! Miałem jej powiedzieć to, że na całym świecie niema nikogo, ktoby potrzebował jego serca, umysłu, ręki. Był to zwykły los, a jednak zdawało się okropną rzeczą wyrazić się tak o człowieku.
Słuchała, nie mówiła słowa, a jej milczenie było jakby protestem niezwalczonej niewiasty.
Co ją obchodzić może świat, za lasami leżący? — spytałem. Z tłumów, zamieszkujących obszary nieznane, upewniałem ją, nie przyjdzie nigdy żaden znak, żadne wezwanie. Nigdy! Nigdy! Nigdy! Ze zdziwieniem przypominam sobie, z jaką mocą wymawiałem te wyraey. Miałem złudzenie, że nareszcie schwyciłem widmo za gardło. Po co ma się trwożyć? Wie, że jest silnym, mądrym, dzielnym. Jest nim bezwątpienia. Mało tego. Jest wielkim — niezwalczonym — a świat go nie chce, zapomniał o nim, nie poznałby go nawet!
Umilkłem; głęboka cisza otaczała Paturan, tylko tam, na rzece, ktoś wiosłem pluskał o wodę.
— Dlaczego? — szepnęła.
Odczułem gniew, jakiego się doznaje, mocując się z kimś. Widmo usiłowało wydrzeć mi się.
— Dlaczego? — powtórzyła głośniej — powiedz mi!
A ponieważ zakłopotany milczałem, tupnęła nóżką, jak rozkapryszone dziecię.
— Dlaczego? Mów!
— Chcesz wiedzieć? — krzyknąłem wściekły.
— Tak! — zawołała.
— Bo nie jest dość dobry — rzekłem brutalnie.
W tej chwili światło na przeciwnym brzegu rzeki błysnęło, rozszerzając krąg swój i nagle stało się tylko krwawym punktem.