Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bała się rzeczy nieznanych, tak jak my wszyscy, ale jej nieświadomość, naiwność, powiększała bezmiernie te rzeczy nieznane.
Ja wobec niej uosabiałem ten świat nieznany, ani troszczący się o Jima, ani potrzebujący go.
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Niewymownie bolesny szept jej rozwiązał mi usta.
Zacząłem ją przekonywać, że ja przynajmniej nie mam zamiaru zabierania jej Jima.
— Po cóż więc przybyłem?
Stała nieporuszona, jak marmurowa statua. Usiłowałem wyjaśnić, że sprowadziła mnie przyjaźń, konieczność rozejrzenia się w jego życiu i że raczej namawiałbym go do pozostania.
— Oni nas zawsze porzucają — szepnęła.
Z grobu, który zawsze kwiatami stroiła, tchnienie nocy nieść się zdawało smutną świadomość.
— Nic pani z Jimem rozłączyć nie zdoła — rzekłem. Takiem jest moje przekonanie teraz, takiem było wówczas; ona szepnęła, jakby do siebie mówiła:
— Przysiągł mi to.
— Żądałaś tego pani? — spytałem.
— Nie! Nigdy!
Ona go prosiła, by uciekał. To było tej nocy, nad brzegiem rzeki, gdy zabił tego czarnego — tamtych wypędził, a ona rzuciła pochodnię do rzeki, bo on tak na nią patrzył. Niebezpieczeństwo minęło tylko na czas krótki, ale on powiedział, że jej nie zostawi na pastwę Corneliusa. Ona nalegała. Prosiła, by ją porzucił! Powiedział, że nie może, że to niemożliwe. Drżał, mówiąc to. Czuła, że drży...
Nie potrzeba wielkiej imaginacyi, by sobie tę scenę odtworzyć i słyszeć prawie ich szepty.
Ona bała się o niego; widzę, że wówczas widziała w nim tylko predestynowaną ofiarę niebezpieczeństw, które ona lepiej od niego rozumiała.
Chociaż samą obecnością swoją zawładnął jej sercem, ona nie wierzyła w powodzenie jego. Wów-