Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pchnął z całej siły, drzwi z trzaskiem się rozwarły, odsłaniając wnętrze szopy, oświetlone ponurym blaskiem pochodni. Kłęby dymu wiły sią po pustym koszu, stojącym na środku, śmiecie i gałgany poruszyły się pod wpływem pędu powietrza.
Dziewczyna przez okno wsunęła pochodnię. Jim widział jej nagie ramię, dzierżące mocno, jak gdyby z żelaza ulane było, ciężką pochodnię.
Góra starych mat zalegała jeden róg szopy i sięgała prawie do sufitu, po za tem — pusto było zupełnie.
Opowiadał mi Jim, że w tej chwili doznał ogromnego rozczarowania. Tyle otrzymał ostrzeżeń, otoczony był tylu najrozmaitszemi niebezpieczeństwami, że raz pragnął zetknąć się z rzeczywistością, ulgęby mu to sprawiło.
— Oczyściłoby to powietrze chociaż na kilka godzin, rozumiesz pan? — mówił Jim. — Na Jowisza! żyłem tyle dni z takim ciężarem na piersi!
Myślał, że przynajmniej teraz coś mu w ręce wpadnie — a tu nic! Ani śladu, ani znaku, że ktoś tu był. Podniósł rewolwer w górę, gdy drzwi się rozwarły, a teraz ręka mu opadła.
— Strzelaj! broń się! — krzyknęła przez okno dziewczyna, rozdzierającym głosem.
Stojąc w ciemności, z ramieniem wyciągniętem do wnętrza szopy, nie mogła widzieć, co się tam dzieje, a nie śmiała cofać ręki z pochodnią.
— Ależ tu niema nikogo! — wrzasnął Jim i już miał parsknąć pogardliwym śmiechem, gdy stanął nagle jak wryty.
Z pod mat błysnęła para oczu.
— Wyłaź mi zaraz! — wrzasnął Jim; i wysunęła się ciemna głowa, straszna, jakby korpusu pozbawiona i dziko patrzała na niego.
Po chwili drgnęła cała góra mat i wyskoczył z niej człowiek i biegł ku Jimowi.
Prawe ramię miał zwieszone, a w ręce, ponad głową, świeciło ostrze „Krissa”, noża. Płótno, obej-