Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie zapomnijcie, że opowiadam wam miłosną historyę.
Cudowna ta noc otaczała ich jakby pieszczotą. Płomień pochodni od czasu do czasu z hałasem wyskakiwał w górę, po za tem cisza zupełna.
— Siedzą w spichrzu — szepnęła dziewczyna — czekają na umówiony znak.
— Kto ma go dać? — spytał.
Wstrząsnęła pochodnią, która żywszym zapłonęła blaskiem, sypiąc iskry wokoło.
— Spałeś pan tak niespokojnie — szepnęła. — Czuwałam cały czas!
— Ty! — krzyknął, rozglądając się wokoło.
— Pan myśli, że tylko dziś czuwałam? — odparła ze zdumieniem.
Zdawało mu się, jak powiadał, że otrzymał cios w piersi. Tchu mu zbrakło. Pomyślał, że był brutalem, poczuł wyrzuty sumienia, ale zarazem dobrze mu było, czuł się wzruszonym, szczęśliwym, wniebowziętym. Muszę znów przypomnieć wam, że to miłość wam opisuję; łatwo to poznać można z ich głupiego zachowania się, z tego stania w blaskach pochodni, jakby umyślnie chcieli służyć za cel dla morderców.
Gdyby emisaryusze Szeryfa Ali — jak mówił Jim — mieli odrobinę zapału, to właśnie była odpowiednia chwila do ataku.
Serce Jima tłukło się w piersi — nie ze strachu jednak — ale zdawało mu się, że trawa szeleści, więc szybko usunął się w cień.
Coś ciemnego, nieokreślonezo przebiegło pośpiesznie. Wielkim głosem zawołał:
— Cornelius! Cornelius!
Żadnej odpowiedzi, cisza zupełna.
Dziewczyna znów znalazła się u jego boku.
— Uciekaj! — zawołała.
Stara nadchodziła, skurczona jej postać stanęła w promieniu światła.