Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musiała być druga po północy, bardzo właściwa pora do włóczenia się z rybą!
Jim nie zwrócił na to uwagi i nic nie odrzekł, bo, co prawda, nie słyszał nawet, co do niego mówiono. Zawołał bezmyślnie „O!” napił się wody ze stojącego dzbana i nie uważając, że Cornelius jest pod wpływem jakiegoś wielkiego wzruszenia, bo chwycił się rękami za balustradę werandy, by nie upaść — wrócił na swą matę i wyciągnął się, by spokojnie rozmyślać.
Nagle usłyszał czyjeś kroki — ucichły — i poprzez ścianę ktoś szepnął drżącym głosem:
— Czy pan śpi?
— Nie! czego chcesz? — odparł Jim gwałtownie i coś od ściany odskoczyło, jakby szepczący przeraził się.
Niezmiernie tem rozdrażniony, Jim wybiegł na werandę, a Cornelius pobiegł aż do schodów i tam schwycił się złamanego słupa.
— Pomyślałeś pan o tem, co mówiłem? — zawołał Cornelius, z trudnością wymawiając słowa, jak gdyby go febra trzęsła.
— Nie! — wrzasnął z gniewem Jim. — Nie myślałem i myśleć nie będę. Całe życie spędzę tu w Paturanie!
— To umrzesz tu — odparł Corneliusz, drżąc gwałtownie.
Wszystko to było tak niedorzeczne i wyzywające, iż Jim nie wiedział, czy ma się śmiać, czy gniewać.
— Nie umrę, póki ciebie ztąd nie wypędzę — krzyknął zniecierpliwiony.
Nawpół seryo (podniecony był, jak wiecie, myślami własnemi) krzyczał dalej:
— Nic mi się stać nie może! Możecie najpiekielniejsze tworzyć plany!
Cornelius, skurczony tam w cieniu, zdał mu się w tej chwili uosobieniem wszystkich trudności i przykrości, jakie na swej drodze spotkał.