Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle gwiazda błysnęła poprzez szczelinę. Myśli w mózgu kotłowały, a pomimo to tej nocy dojrzał plan wyrzucenia z kraju Szerifa Ali.
Myślał o tem oddawna, w każdej chwili wolnej od zajęć interesami Steina, ale plan działania zjawił się w jego umyśle niespodziewanie.
Już widział narzędzia mordercze, wdzierające się na szczyt góry; o śnie mowy być nie mogło, tak czuł się podnieconym.
Wyskoczył bosemi nogami na werandę. Chodził po niej cichym krokiem i natknął się na dziewczynę, opartą o ścianę, stojącą jakby na straży.
Tak był zajęty myślami, iż nie zadziwiła go jej obecność i pytanie, czy nie wie, gdzie Cornelius być może?
Poprostu odpowiedział — że nie wie.
Jęknęła z cicha i rzuciła okiem na prawo i lewo.
Wszędzie było spokojnie. Jim, cały swej myśli oddany, nie mógł powstrzymać się, by się z dziewczyną natychmiast nią nie podzielić. Słuchała, cichutko klaskała w ręce, szeptała swe zachwyty, ale widocznie ciągle była zaniepokojona.
Przywykł podobno zwierzać się przed nią ze wszystkiem — a ona ze swej strony udzielała mu bezwątpienia wielu pożytecznych wskazówek, tyczących się rozmaitych spraw w Paturamie.
Przyznawał się sam, że niejednokrotnie dobrze wyszedł na jej radach. W każdym razie teraz tłómaczył jej wszystko szczegółowo, a ona raptem ścisnęła jego ramię i znikła.
Wówczas niespodziewanie zjawił się zkądściś Cornelus, a ujrzawszy Jima, skoczył na bok, jakby bardzo tem zdziwiony i stał jakiś czas nieruchomo.
Następnie zbliżył się ostrożnie, jak podejrzliwy kot.
— Byli tu rybacy z rybami — rzekł drżącym głosem. — Chcieli rybę sprzedać — rozumiesz pan?...