Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstrętnego owadu, kalającego czystość romansu poetyckiego[1].
Jim wytrzymywał z takim człowiekiem jedynie dlatego, że całem sercem zainteresował się bezbronną dziewczyną, pozostającą na łasce „podłego tchórza, łotra!” Cornelius robił, co mógł, by jej życie uczynić nieznośnem, wstrzymywał się jedynie od czynnej zniewagi z braku odwagi jak przypuszczam.
Wymagał, by go nazywała „ojcem” i zachowywała się wobec niego „z szacunkiem”, wrzeszczał, wygrażając jej żółtą pięścią.
— Ja jestem człowiekiem godnym szacunku, a ty czem jesteś? Powiedz — czem jesteś? Myślisz, że ja będę wychowywał cudze dziecko, nie otrzymując za to nic!
Chodź tu — powiedz: „ojcze”... Nie chcesz?...
No! poczekaj!
Zaczynał znieważać słowami zmarłą matkę dziewczyny, a ta, chwyciwszy się za głowę, uciekała pośpiesznie. Gonił ją po wszystkich zaułkach, a zapędziwszy do jakiego kąta, gdzie padała na kolana, zakrywając uszy, stawał za nią, i wylewał cały potok zniewag, obelg, oskarżeń na zmarłą.
— Twoja matka była dyablicą i ty także nią jesteś! — krzyczał na zakończenie, podnosił zeschły kawał ziemi lub garść brudu, którego nie brakło naokoło i rzucał jej na głowę.
Czasami stawała pełna pogardy, patrząc mu prosto w oczy, z twarzą ponurą, bólem skurczoną i od czasu do czasu rzucała jakieś słowo, co tamtego do wściekłości doprowadzało.
Jim mówił mi, że te sceny straszne były. Spotykać się z czemś podobnem na krańcu świata niezmiernie dziwnem było. Przyznacie, że takie położenie biednej dziewczyny wzbudzało litość.
Szanowny Cornelius, (Inezi — Nelius — mówili Malajczycy z wiele mówiącą miną) czuł się bardzo zawiedzionym.

  1. Przypis własny Wikiźródeł W wydaniu pozycji nie zaznaczono, że w tym miejscu zaczyna się rozdział XXX.