Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnym tonem. Gdy rozmawiałem z Jimem, chodziła tu i tam, rzucając szybkie na nas spojrzenia, zostawiając po sobie wrażenie czegoś uroczego, pięknego, a zarazem strzegącego.
Po każdym ślicznym uśmiechu następowało niespokojne spojrzenie, jakby wskutek wspomnienia o grożącem niebezpieczeństwie. Czasami siadała zła przy nas, małą rączką podpierała policzek i przysłuchiwała się rozmowie naszej; wielkie jej oczy nie schodziły z ust naszych, jak gdyby każde wypowiedziane słowo miało swój kształt.
Matka nauczyła ją czytać i pisać; po angielsku nauczyła się trochę od Jima i mówiła akcentem śmiesznym, naśladując jego intonacyę.
Miłość jej otaczała go jakby szelestem skrzydeł.
Tak nieustannie oddawała się komtemplacyi jego, iż stała się do niego podobną w ruchach, w spojrzeniu, w noszeniu głowy,
Miłość jej doszła do takiego stopnia natężenia, iż stała się prawie dla zmysłów widoczną; zdawała się istnieć w przestrzeni, spowijała go całego, drgała w powietrzu, w blaskach słonecznych, jak drżąca, łagodna nuta.
Przypuszczam, że bierzecie mnie również za romantyka, ale mylicie się; opowiadam wam po prostu urywek niezwykłego romansu, jaki stanął mi na drodze.
Z wielkim interesem przyglądałem się szczęściu jego.
Był zazdrośnie kochany, ale dlaczego była ona zazdrosną, o kogo, nie mógłbym powiedzieć.
Kraj cały, lud, lasy były jej wspólnikami i pilnowały go bacznie, jak swą niezaprzeczalną własność.
Tu nie mogło być wątpliwości żadnej; więźniem był, chociaż swobodę miał zupełną, posiadał władzę i moc, a ona, chociaż gotową była zrobić ze swej głowy podnóżek dla niego, trzymała swą zdobycz