Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sięgało fijoletu i purpury gór; na błyszczącą rzekę, tworzącą olbrzymią literę S, mieniącą się srebrem; na ciemną wstęgę domów, wyciągniętą na obu wybrzeżach i na wznoszące się szczyty bliźniaczych gór.
Dziwną sprzeczność ze sobą tworzyli: ona delikatna, wysmukła, lekka jak mała czarodziejka, z odcieniem macierzyńskiej serdeczności; on — olbrzymio ciężki, jak człowiek z gruba z kamienia ociosany, w nieruchomości swej zdradzał uczucia szlachetne i wspaniałomyślne. Syn tych starych rodziców był ozdobą młodzieży.
W późnych już latach opatrzność go im zesłała. Może nie był tak młodym, jak się wydawał. Dwadzieścia cztery czy pięć lat, to już wiek poważny tam, gdzie w ośmnastym roku mężczyzna jest już ojcem rodziny. Gdy wchodził do obszernej izby, cienkiemi matami wyłożonej, gdzie dostojna para siedziała w otoczeniu swego dworu, szedł prosto do Dovamina, składał pocałunek na ręce, majestatycznie ku niemu wyciągniętej — poczem stawał przy krześle matki.
Przypuszczam, iż powiedzieć mogę, że go ubóstwiali, ale nigdy nie zdarzyło mi się pochwycić spojrzenia, ku niemu zwróconego.
Co prawda, w tej izbie załatwiały się sprawy publiczne, zwykle ona była natłoczoną.
Uroczyste wchodzenie i wychodzenie, głęboki szacunek giestami wyrażany, malujący się na twarzach, zdradzający się w cichych szeptach, opisać niepodobna.
— To warte było widzenia — Jim upewniał mnie, gdyśmy przebywali rzekę, wracając do domu.
— Ci ludzie są jakby z romansu wzięci! — zawołał z tryumfem. — A Dain Waris, ich syn, jest najlepszym przyjacielem, jakiego w życiu miałem (po panu, rozumie się). Pan Stein nazwałby go dobrym „towarzyszem walk”. Na Jowisza! szczęście mi dopisało, gdy ostatkiem sił walcząc do nich się dobiłem.