Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało się, że nikt nawet nie oddycha: nikt nie wydał głosu, dopóki stary Radża nie westchnął lekko i, podnosząc szybko głowę, rzekł:
— Słuchaj, ludu mój! Podobne igraszki niech się więcej nie powtarzają!
Wyrok ten przyjęty był w głębokiem milczeniu. Jakiś otyły mężczyzna, zajmujący widocznie wyższe stanowisko, z inteligentnemi oczami, kościstą, szeroką, bardzo ciemną twarzą, z żywemi ruchami (później dowiedziałem się, że to był kat), podał nam dwie filiżanki kawy na mosiężnej tacce, którą wziął z rąk niższego podwładnego.
— Nie potrzebujesz pić — mruknął pośpiesznie Jim.
Nie zrozumiałem z początku, spojrzałem tylko na niego. Wziął duży łyk i siedział spokojnie, trzymając spodeczek w lewej ręce.
— Zrobiło mi się ogromnie nieprzyjemnie.
— Pocóż u dyabła — szepnąłem, uśmiechając się uprzejmie — narażasz mnie w tak głupi sposób?
Wypiłem, rozumie się, cóż było robić i natychmiast pożegnaliśmy się.
Gdyśmy szli przez dziedziniec do naszej łodzi w towarzystwie inteligentnego i ruchliwego kata, Jim wyraził swój żal.
Naturalnie, że to przedstawia pewne ryzyko, ale on osobiście nie pomyślał nigdy, że może być otruty. Upewniał mnie, że ponieważ uważają go za więcej pożytecznego, niż szkodliwego — więc...
— Ależ Radża straszliwie się ciebie obawia. Każdy to widzieć musi — mówiłem, trochę kwaśno przyznaję, śledząc niespokojnie, czy się nie okażą jakieś objawy otrucia.
— Jeżeli mam coś dobrego tu zrobić i utrzymać się na stanowisku — mówił siadając obok mnie w łodzi — to muszę ryzykować: przynajmniej raz na miesiąc przechodzę przez to. Boi się mnie! Tak. Ale prawdopodobnie dlatego boi się mnie, że ja się nie obawiam jego kawy!