Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedyny ruch, na jaki mógł sobie pozwolić, było sięgnięcie, jakby ukradkowe, po skorupę kokosowego orzecha, pływającą na dnie łódki, by za jej pomocą naczerpać trochę wody. Odczuwał, jak twardem jest siedzeniem skrzynka drewniana.
Posiadał żelazne zdrowie; ale niejednokrotnie w czasie podróży doznawał zawrotów głowy i chwilami rozmyślał o tem, jak wielkie bąble wypala mu słońce na plecach.
Dla rozrywki próbował obejrzeć się, by się przekonać, czy szary przedmiot, leżący na wodzie, jest kawałkiem drzewa, czy też aligatorem.
Wkrótce musiał się i tego wyrzec. Nie było wątpliwości, że to był aligator. Jeden z nich rzucił się w wodzie i o mało łódki nie przewrócił. Wzruszenie to prędko minęło i przebywając teraz pustą przestrzeń, wdzięczny był gromadzie małp, zgromadzonych na brzegu i witających go wrzaskiem i piskiem.
W taki to sposób zbliżał się do wielkości, do jakiej żaden człowiek nie doszedł jeszcze.
Teraz marzył tylko o zachodzie słońca, a wiozący go wioślarze rozmyślali o wydaniu go w ręce Radży.
— Może zgłupiałem ze zmęczenia, lub zdrzemnąłem się na chwilę — opowiadał.
Pierwszą rzeczą, z jakiej zdał sobie sprawę, było zbliżenie się łódki do brzegu. Natychmiast spostrzegł, że las pozostał za nimi, a przed nimi ukazują się pierwsze domy. W tej chwili łódź stuknęła o brzeg i trzej krajowcy wyskoczyli i uciekać zaczęli.
Instynktem wiedziony — wyskoczył za nimi.
Z początku zdawało mu się, że jest na pustkowiu, ale nagle usłyszał krzyki, jakieś wrota z trzaskiem się rozwarły i wypadła gromada ludzi, którzy ku niemu biegli.
W tej samej chwili ukazała się na rzece łódź, zbrojnymi ludźmi napełniona; schwycili oni opu-