Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moją starą skrzynkę, wytrzymałą przynajmniej na wilgoć.
Dokonał zamiany, poprostu wyrzucając zawartość swej skrzynki do mojej, jak gdyby wysypywał worek ziarna.
Ujrzałem trzy książki; dwie małe w ciemnej okładce i gruby zielono-złoty tom — tanie wydanie Szekspira.
— Czytasz to? — spytałem.
— Tak, to najlepiej ducha podnosi — rzekł pospiesznie. — Uderzyły mnie te słowa, ale nie było czasu na rozmowę o Szekspirze.
Ciężki rewolwer i dwa pudełka nabojów leżały na małym stoliczku.
— Proszę, weź to — rzekłem — to ci może pomódz do pozostania tam.
Zaledwie wymówiłem te słowa, zrozumiałem, jak ponure mają one znaczenie.
— Może ci pomódz w zdobyciu sobie stanowiska — poprawiłem się pośpiesznie.
Ale on na to nie zwracał uwagi, gorąco mi podziękował i pobiegł, rzucając mi przez ramię ostatnie słowa pożegnania.
Słyszałem jak krzyczał na swych wioślarzy, by prędzej odpływali i stojąc przy sterze, ujrzałem szybko mknącą łódz.
Siedział naprzód pochylony, napędzając ludzi głosem i gestami, a ponieważ trzymał rewolwer w ręce, zdawało się, że mierzy im prosto w głowy. Nigdy nie zapomnę przerażonych fizyonomii czterech Jawajczyków i ich gorączkowego pośpiechu, skutkiem którego straciłem ich wkrótce z oczu. Gdym się odwrócił, zobaczyłem dwa pudełka nabojów, zapomniał je zabrać.
Krzyknąłem z łodzi; ale wioślarze Jima, pod wrażeniem, że życie ich wisi na włosku, gdy mają waryata w łodzi, mknęli tak szybko, że zanim przebyłem połowę przestrzeni, dzielącej od siebie oba