Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nie chodzi o to, że ja lub świat pamięta — krzyknąłem. — To ty pamiętasz!
Nie stropił się i mówił dalej z ogniem.
— Zapomnieć o wszystkiem, o wszystkich, wszystkich — tu głos mu drgnął — tylko nie o panu — dodał.
— Owszem i o mnie także, jeżeli to pomódz może — rzekłem również zniżonym głosem.
Potem siedzieliśmy jakiś czas w milczeniu, jakby wyczerpani.
Powoli zaczął znów opowiadać, że pan Stein radził mu czekać miesiąc lub więcej, zanim się przekona, czy tam będzie mógł pozostać i zacznie budować nowy dom dla siebie, aby uniknąć niepotrzebnych wydatków... czy on tam pozostanie? Jakto! — rozumie się. Uczepi się tego. Niech mu tylko jechać tam pozwolą, a ręczy za to, że pozostanie. Nigdy tego miejsca nie porzuci. To nie trudno tam pozostać.
— Nie bądźże tak niedorzecznym — rzekłem zakłopotany jego tonem. — Jeżeli tylko długo żyć będziesz, wrócić zapragniesz.
— Wrócić, do czego? — spytał, patrząc na zegar, wiszący na ścianie.
Milczałem przez chwilę.
— Więc nigdy nie wrócisz? — rzekłem.
— Nigdy — odparł, nie patrząc na mnie i nagle zawołał:
— Na Jowisza! Już druga, a ja o czwartej rozwijam żagle!
Było to prawdą. Okręt Steina wypływał dziś po południu. Jim miał na nim zapewnione miejsce. Zabrał się do składania swych rzeczy, a ja poszedłem na pokład mego okrętu, dokąd Jim obiecał zajść przed odjazdem.
I rzeczywiście wbiegł z pośpiechem, trzymając małą skórzaną walizkę w ręce.
Była ona do niczego, więc ofiarowałam mu